/ Felietony i wywiady / To ja jestem Ewą ...

18 lutego 2013

Ledwo usiadłyśmy w kawiarni, a już kobiety przy stoliku obok rozpromieniły się na pani widok i poprosiły o autograf. To tak zawsze?

Niedawno wróciłam z nart w Szwajcarii. Przez dwa tygodnie byłam kompletnie anonimową osobą. Ale już na pierwszej stacji benzynowej w Polsce najpierw kasjerka poprosiła o dwa autografy - dla siebie i dla taty, który ogląda moje programy - a potem obecni tam mężczyźni zrobili mi szpaler, gdy wychodziłam. Zdarza się, że pędzę na spotkanie i nagle na krakowskim Rynku natykam się na wycieczkę dzieciaków. Wystarczy, że jedno mnie rozpozna, poprosi o autograf i zdjęcie, i już ustawia się cała kolejka. To bardzo miłe. Czerpię z tego dobrą energię.

Jest pani rozpoznawana jako Ewa, która gotuje, czy była Miss Polonia?

Minęło 20 lat, odkąd założyłam koronę w Polsce, zostałam III Wicemiss Świata i Miss World University, ale czuję, że to tytuł dożywotni. Wsiadam na przykład do taksówki, kierowca się odwraca i mówi: "O matko! Wiozę naszą Miss Polonię. Żona mi nie uwierzy. Czy mogę sobie z panią zrobić zdjęcie?”. Nasza Miss - najczęściej właśnie to słyszę. 

Niedawno po raz kolejny wybrano najpiękniejszą Polkę. Dziewczyny ładne, ale impreza mizerna.

Za moich czasów - ale zabrzmiało! (śmiech) - czyli na początku lat 90. te wybory odbywały się z ogromną pompą. Cała Polska dyskutowała, czy wygra blondynka czy brunetka. Na wybory zjeżdżały światowe gwiazdy, a podczas transmisji finału konkursu wyludniały się ulice. To było megawydarzenie! Ale wtedy mieliśmy tylko dwa programy telewizji. Teraz, przy tylu rozmaitych talent shows, ranga tego konkursu jest dużo mniejsza. Po chwili nie pamiętamy nawet nazwiska aktualnej miss. Tymczasem moi fani do dziś wspominają, jaką miałam sukienkę i że na wyborach Miss World pytanie zadawała mi Joan Collins, słynna Alexis z popularnej wówczas "Dynastii”. Każda dziewczyna ma w biurze Miss Polonia swoją teczkę. Ewa Wachowicz ma cały regał. Tyle o mnie pisano.

Jednym z powodów tej niezwykłej popularności było to, że z fotela królowej piękności przeniosła się pani na fotel w Urzędzie Rady Ministrów. Naprawdę interesowała panią polityka?

Wtedy wszyscy interesowali się polityką, przecież dopiero co odzyskaliśmy niepodległość. Byłam wychowana w duchu wolności i solidarności. Za komuny moi rodzice mieli gospodarstwo, ojciec miał warsztat. Na takich mówiło się pogardliwie "prywaciarze”. I nagle pojawił się wolny rynek, rozkwitł radosny kapitalizm. To było fascynujące, bo wszystko w Polsce się zmieniało na naszych oczach. Ale oczywiście do głowy mi nie przyszło, że moje losy mogłyby się skrzyżować z tą wielką polityką.

A jednak 23-letnia piękność decyduje się zostać rzecznikiem prasowym premiera.

Chyba właśnie trzeba mieć 23 lata, by na coś takiego się zdecydować. W tym wieku wszystko wydaje się możliwe, człowiek ma naiwność, beztroskę, ale i odwagę, wypływającą z tego, że nie uświadamia sobie, ilu rzeczy nie wie. Dla mnie to był uniwersytet życia.

W jakich okolicznościach padła ta propozycja?

Premier Waldemar Pawlak zadzwonił do akademika, a ja rzuciłam słuchawką. 

Dziewczyna z charakterem!

Po prostu myślałam, że to żart. Jako Miss Polonia dostałam jedynkę w akademiku i miałam interkom z portiernią. Dzwoni portier i mówi: "Premier do pani”. Usłyszałam męski głos, ale pomyślałam, że to koledzy i się rozłączyłam. Po kilku minutach drugi telefon. Tym razem była to sekretarka Pawlaka: "Chciałabym połączyć z panem premierem”. Aż usiadłam z wrażenia. 

Nie znaliście się wcześniej?

Przelotnie. Byłam pierwszą Miss Polonia, która przyznała się do wiejskich korzeni. To była sensacja! Wielu się dziwiło, gdy powiedziałam, że pochodzę z małej wioski Klęczany. A dla mnie to było oczywiste. Przecież nie mogłam się wyprzeć swoich korzeni, rodziców, przyjaciół, z którymi kopałam piłkę i budowałam szałas nad rzeką. Po wyborach Waldemar Pawlak pogratulował mi takiej postawy. 

Szybko panią przekonał do współpracy?

Waldemar Pawlak jest szachistą i to było tego typu zagranie. Proszę pamiętać, że on stanął na czele koalicyjnego rządu, w którym większość miał SLD. Premier nie chciał, by postkomuniści narzucili mu rzecznika rządu, dlatego wymyślił sekretarza prasowego premiera. Chciał, żeby to był ktoś młody, lubiany, kto ociepli jego wizerunek. Te intencje były dla mnie oczywiste. Trzy dni nie spałam, radziłam się rodziców. Oni byli przeciwni, ale ja pomyślałam: "Mam 23 lata i szansę oglądania z bliska, jak tworzy się historia".

I na pierwszej konferencji prasowej wypaliła pani, że "premierowi się nie odmawia".

Wcale nie wypaliłam. Głęboko to przemyślałam i skonsultowałam z doradcami. Na pierwszą konferencję akredytowało się 180 dziennikarzy. Chyba najwięcej w całej historii urzędu. Wszyscy byli ciekawi tylko jednego - dlaczego Miss Polonia zostaje rzecznikiem. Wiedziałam, że to musi być szybka i krótka odpowiedź, nawet dwuznaczna, która pójdzie w świat. Śmieję się, że dzięki temu jednemu zdaniu mam zagwarantowane miejsce w encyklopedii. 

A gdyby teraz znowu padła propozycja polityczna?

Myśli pani, że ich nie mam? Przy każdych wyborach i z każdej strony - od lewa do prawa. Są wśród nich propozycje bardzo poważne, składane przez osoby z samych szczytów władzy. Ale już mnie to nie nęci. Mam kilka firm. Moje wydawnictwo wydaje książki, zajmuję się produkcją telewizyjną, robię programy kulinarne. Dodatkowo z przyjaciółką prowadzę firmę związaną z branżą medyczną. Kiedy się posmakuje wolności, jaką to daje, człowiek już nie chce chodzić w uprzęży, którą nakłada polityka.

Jak potoczyłoby się pani życie, gdyby nie korona królowej piękności.

Na moim profilu na Facebooku jest wpis, który często cytuję. "Możesz być nawet Miss Polonia, a i tak skończysz przy garach". Nie widzę w tym nic złego. Nawet bez korony królowej piękności moje życie na pewno byłoby związane z kuchnią. Nie bez powodu studiowałam technologię żywności. Gotowanie zawsze było moją pasją, chętnie dzielę się przepisami, stale szukam nowych kompozycji smakowych.

Można pogodzić egzotykę z kuchnią polską?

Swego czasu uwiodła mnie kuchnia tajska. Jestem mistrzynią w robieniu zupy tajskiej na owocach morza, ale też kombinuję - robię np. zupę z dyni na mleczku kokosowym z trawą cytrynową. Generalnie powinno się jeść produkty, które rosną do 50 km od miejsca, w którym żyjemy. Moja kuchnia jest mocno sezonowa. Teraz, kiedy jest zimno, powinniśmy jeść to, co nas dobrze odżywi - np. kiszonki, przetwory, w których zamykamy letnie smaki, przeciery pomidorowe. Polecam żurek. Moja mama zaczynała kisić żur jesienią, jak zaczynało się robić zimno, a kiedy zaczynała wychodzić pierwsza ozimina, mówiła: koniec kiszenia żuru. Żur u mnie w domu jadło się na śniadanie. Chodziło o energię na cały dzień. 

Podkreśla pani swoje wiejskie pochodzenie. To był tradycyjny dom, w którym dziewczyna musiała nauczyć się gotować?

Wszystkie kobiety w rodzinie świetnie gotowały i to było naturalne. Ale tak samo oczywiste było, że umiałam zmieniać klocki hamulcowe w polonezie, bo nauczył mnie tego tato. Teraz nie ma już takiego modelu domu. Ostatnio po spotkaniu autorskim podeszła do mnie kobieta i zapytała, co to dokładnie jest ta włoszczyzna, którą daję do zupy. Współczesne kobiety nie wiedzą takich rzeczy! Ja to wyniosłam z domu. Moja babcia ze strony taty była kucharką na dworze hrabiego Skrzyńskiego. Żeby nią zostać, została wysłana do najlepszych restauracji w Krynicy Górskiej na stacjonowanie, żeby się nauczyła fachu. Uczyła się od niej moja mama. W moim domu np. samemu robiło się kostki rosołowe. Po świniobiciu kości i resztki piekło się w piecu chlebowym. Potem przez dwa dni gotowało się je w wielkim garnku, aż na dnie została warstwa skoncentrowanej masy. Tę masę przelewano do kamiennego naczynia i krojono na kosteczki albo łyżeczką dodawano do zupy, sosu, mięsa. Wie pani, jaki to smak?

Od razu poczułam się głodna. I zaraz po tym pomyślałam, że takie zupy i sosy strasznie idą w biodra. Pani to dobrze - zawsze szczupła. Podejrzewam, że nie je pani tego, co gotuje na ekranie.

A rozmiar 38 dostałam w prezencie od losu na wieczyste użytkowanie? Nic podobnego. Uwielbiam jeść i uważam, że wszystko można jeść, ale trzeba to robić z umiarem i dużo się ruszać. 

Wszystko? Słodycze też.

Nie mogłabym żyć bez słodyczy. Ale jem je raz w tygodniu. Łatwiej jest przez cały tydzień wytrzymać bez nich, a potem zrobić sobie ucztę, niż ograniczać się każdego dnia. Ja na przykład nie umiem zjeść jednego kawałeczka czekolady. Jak się dorwę, to potrafię pochłonąć całą, ale wtedy wykluczam jeden większy posiłek z codziennego menu. W sobotę piekę ciasto, a w niedzielę zapraszam gości i jest biesiadowanie. Niedziela dla mnie znosi kalorie. Jeśli w ciągu tygodnia organizm dostaje wszystko, czego potrzebuje, to jeśli jednego dnia zrobię sobie przerwę i dam mu nawet kilka tysięcy kilokalorii, to nic się nie stanie.

Ile prawdy jest w stwierdzeniu "przez żołądek do serca"?

Sto procent. Jedzenie jest jednym z największych afrodyzjaków. I wcale nie chodzi o wymyślne gotowanie i skomplikowane przepisy. Można sprawić ogromną przyjemność, podając ukochanej osobie do łóżka świeżo wyciśnięty sok. Bo nie jest ważne, co gotujemy, ale jakie mamy intencje. Ja muszę gotować dla kogoś. Kiedy córki dłużej nie ma w domu, moja lodówka świeci pustkami.

Córka od kołyski bawiła się pani koroną czy chochlą?

W przedszkolu, zapytana, kim są rodzice, powiedziała, że tatuś jest dziennikarzem, a mamusia... kucharką. Dopiero w szkole podstawowej od dzieci dowiedziała się, że kiedyś byłam Miss Polonią. U mnie na półkach nie stoją zdjęcia z wyborów miss, ale z podróży i z kuchni. Ola jeszcze nie ma 13 lat, a już gotuje i sprawia jej to przyjemność. 

Trzyma ją pani pod kloszem?

Chronię przed mediami. Stale opędzam się od propozycji wspólnej sesji zdjęciowej do kolorowych magazynów. Wiem, co to znaczy z dnia na dzień zostać osobą publiczną, i Bogu dziękuję, że od tego nie zwariowałam. Wyobraża sobie pani, jak zmieniłabym jej życie, gdybym pozwoliła, by znalazła się na okładkach? Chcę zapewnić jej normalne dzieciństwo i nauczyć samodzielności. Dlatego chodzi do zwykłej szkoły, jeździ tramwajami, ma kieszonkowe, którym musi sama gospodarować. 

Nie martwi pani upływający czas? Pięknym kobietom chyba trudniej znieść jego piętno?

Ja nie widzę swoich zmarszczek, więc nie mam z nimi problemu. Jedyna recepta na dobry wygląd to ruch. Ola liczy mi pompki. Robimy codziennie dwie serie po 20. Kocham swój wiek, nigdy nie czułam się tak dobrze i szczęśliwie jak teraz. Niedawno wydałam czwartą książkę "Ewa gotuje - ulubione", na której promocję w marcu już zapraszam Opolan. Ale najpierw muszę zdobyć Mont Blanc, latem mi się nie udało, bo akurat zeszła lawina, więc spróbuję jeszcze raz. W ubiegłym roku weszłam na Kilimandżaro, zamierzam zdobyć koronę wulkanów, w kwietniu wybieram się w norweskie fiordy. Mam tyle fantastycznych planów...

Pani entuzjazm jest zaraźliwy. Każdy jednak kiedyś miewa doła. Jaki jest pani sposób?

Czekoladka!

Źródło: nto.pl

Wróć do listy felietonów